W pokoju jest duszno. Nie mam przeciez prawa otworzyc
nawet okna. O pozostawieniu go otwartego na dluzej tez zreszta
nie ma mowy, gdyz juz po kilku minutach robi sie niesamowita
zimnica, jako ze ogrzewanie jest tu automatyczne. To znaczy
otwarcie okna powoduje natychmiastowe wylaczenie zasilacza
ogrzewczego. Proste i skuteczne. Tylko podziwiac, jakie te
Francuziki sprytne i jakie oszczedne. Siedze wiec w zatechlym
odorze wypalonych papierosow. Wokol mnie sterty niedopalkow.
A niech tam. Zeby tylko na tym konczyly sie tak zwane warunki
szkodliwe dla zdrowia. Niestety.
Czas zatrzymal sie w miejscu, dluzy sie w nieskonczonosc.
Nawet nie wiem, jaki dzis dzien tygodnia, a co dopiero mowic
o dacie. Wyczerpala sie tez bateria w moim zegarku i tylko po
regularnosci podawanych posilkow orientuje sie, ktora moze byc
godzina. Nie mam pilniczka ani nozyczek. Moje i tak juz slabe,
polamane paznokcie obgryzam az do bolu, do krwi. Siedem
nieszczesc w jednej osobie, nic wiecej.
Ktoras to juz z rzedu godzina, jak tak siedze zgnebiona,
przepelniona lekiem, raz jeszcze roztrzasajac niesprawiedliwosc
i okrucienstwo swego losu. Nachodza mnie natarczywe
watpliwosci, ktorym nie jestem w stanie stawic czola.
A jesli ci wszyscy tutejsi lekarze strasza mnie nie na
darmo i faktycznie jest ze mna az tak zle? Ja natomiast zamiast
uznac chorobe, liczac sie z jej konsekwencjami, uporczywie
wmawiam zarowno sobie, jak i wszystkim wokol, ze moj zly stan
jest jedynie przejsciowy i niegrozny, znow powolujac sie na
ludowa maksyme: nie taki wilk straszny, jak go maluja. Czyz nie
jest to najzwyklejszym chowaniem glowy w piasek? Moze tak byc.
Musze uczciwie przyznac, ze zawsze do tej pory, mimo ze
cierpialam, ze sie nieludzko wprost meczylam, te wszystkie
nawiedzajace mnie cyklicznie stany depresyjne ja po prostu
troche lekcewazylam. Nigdy tak naprawde nie zaakceptowalam
faktu, ze jestem najzwyczajniej powaznie chora, ze pomoc
z zewnatrz jest mi niezbedna, gdyz pograzajac sie w depresji,
poniekad mimowolnie ja jeszcze w sobie podsycajac, moge
doprowadzic do dramatu.
Juz sama nie wiem, ile przezylam takich kryzysow,
nawrotow. Myla mi sie okolicznosci, nie potrafie precyzyjnie
okreslic ich w czasie. Przywoluje je na pamiec na zasadzie
skojarzen, hasel.
Strata dziecka przy porodzie w niecaly miesiac po
przyjezdzie do Francji to pierwszy z kryzysow. Kompletne
zalamanie, najbardziej dramatyczne i najbardziej rozpaczliwe
w swym przebiegu. Nie wiedzialam wtedy nawet, co mi sie
przytrafia, co sie ze mna dzieje. Slowo depresja nic mi nie
mowilo, a juz na pewno nie zdawalam sobie sprawy, ze jest to
choroba jak inne, ktora sie najzwyczajniej leczy.
Moja nieswiadomosc brala sie pewnie stad, ze w Polsce,
w kraju, z ktorego przyjechalam, wszelkie niedomagania
psychiczne podobnie jak przypadlosci weneryczne traktowane byly
troche jako choroby malo taktowne, wrecz wstydliwe. Tak wiec
rwac wlosy z glowy, przeplakawszy niezliczone, niekonczace sie
bezsenne noce, pijac tez zreszta na umor, ten pierwszy kryzys
psychiczny przecierpialam, przezwyciezylam sama. O ile w ogole
mozna mowic o przezwyciezeniu. Niewyleczona depresja nie
ustapila, nie popuscila raz zawladnietej ofiary. Przyczaila sie
tylko w oczekiwaniu sprzyjajacych okolicznosci, aby zaatakowac
z potegujacym sie zacietrzewieniem kolejny i kolejny raz.
Nawroty pojawialy sie w mym zyciu jak zdjecia
w kinematografie: urodzenie Dorotki i w zaledwie miesiac potem
depresja, ostro nabrzmialy konflikt malzenski - depresja
nastepna, operacja guza w piersi i kolejna, eksperyment
z podjeciem pracy i znow krach. Meczace, a to jeszcze nie
koniec.
W dodatku, miedzy tymi jednoznacznie zdefiniowanymi
chorobami byly rozne regresy, wahniecia, brak reakcji na
zalecone leczenie lub jak w aktualnym przypadku wyrazna jego
nietolerancja. Wszystko to niebywale przeciagalo cala zabawe,
wydluzajac zarowno psychoterapie, jak i rekonwalescencje
w nieskonczonosc. Okresy "czyste", stany psychicznego zdrowia
nigdy nie byly ewidentne, a juz na pewno nieliczne.
Co to za uprzykrzone swinstwo, ktore sie do mnie
przyczepilo i wlecze sie za mna od wielu uprzykrzonych lat.
Diagnoza lekarzy jest zgodna i jednoznaczna - uporczywa
depresja melancholiczna. Dobrze to czy beznadziejnie? Juz
raczej wyglada na drugie.
Mozna by pomyslec, no coz, melancholia - tani
sentymentalizm, nic groznego. Tesknota, smutek, zal i same
takie bzdury. Cos jakby wziac do kupy mierne piosenki wiejskiej
kapeli z ich ckliwym, wisielczym nastrojem. Podlotkowe
fanaberie i tyle. A guzik. Okazuje sie, ze to tylko nazwa brzmi
tak niewinnie, a sama choroba jest niezmiernie zdradliwa
i szkudna. Z tego co wiem, jest to tez forma depresji
najtrudniejsza do zlagodzenia, przystopowania, jako ze
o zupelnym wyleczeniu mowi sie raczej niesmialo.
Straszny balagan w tej calej medycznej nomenklaturze, bo
na przyklad taka groznie brzmiaca z nazwy depresja maniakalna
jest akurat choroba jasno okreslona w genezie i przebiegu i dla
psychiatrow zgodnie serwujacych przy niej skuteczne lekarstwo,
ktore mnie tez podawano, a zwie sie Litiomit, jest jak male
piwo.
Jasne, ze do mnie musiala sie przyczepic nie dosc, ze sama
depresja, to jeszcze w swej najgorszej, najbardziej wrednej
formie. Nic dziwnego. We wszystkim przesadzam, zawsze ide na
calosc, nie uznaje polsrodkow. A wiec jak juz wariowac, to tez
z fasonem. Ma sie te fantazje i rozmach.
Dobrze sobie pozartowac, ale mnie wcale, ale to ani troche
nie do smiechu. Nie ma dwoch zdan, znalazlam sie w szambie po
uszy. Sprobuje opowiedziec jak to jest.
Skad w ogole takie chorobsko sie bierze? I dlaczego?
Czyzbym byla genetycznie naznaczona, skazana lub tylko bardziej
od innych sklonna, a moze to jedynie samo zycie przynoszace
tragedie, niepowodzenia, najrozniejsze przeszkody i stresy
zalamalo psychiczna rownowage, prowokujac bolesny szok? Gdzie
jest w tej chorobie poczatek, a gdzie koniec? Co jest
przyczyna, a co konsekwencja? Wszystko sie tu miesza, zazebia.
Nawet najwieksi w tej dziedzinie madralinscy nie odpowiadaja
jednoznacznie na te pytania, tym bardziej nie odpowiem i ja.
Sprobuje jednak siegnac do poczatku, uzmyslawiajac sobie,
jak sie to wszystko zaczelo i kiedy. Niezmiernie trudne jest
takie cofniecie sie az do genezy choroby, szczegolnie
w sytuacji, ze sie z niej jeszcze nie wyszlo, gdy jest sie
ciagle jeszcze pograzonym w niezdrowym tumanie oszolomienia.
Mimo wszystko sprobuje. W kazdym razie jestem pelna dobrej
woli, a to juz zawsze cos.
Ta choroba przychodzi nie wiadomo kiedy i skad. Az dotad
normalne, raz bardziej, raz mniej jasne zycie i nagle nic,
jakby sie wszystko stracilo. Pomost z dotychczasowa egzystencja
zerwany. Depresja - kompletny psychiczny krach. To nadciaga
niepostrzezenie lecz nieodwolalnie jak czarna, naladowana
grzmotami burzowa chmura. Powoli opada, zataczajac coraz
szersze kregi. Zagarnia to, co napotyka po drodze i ladujac
swoja destrukcyjna sila, wszystko przeinacza, niszczy,
deformuje.
I to jest dobre porownanie z tym ladunkiem, napieciem.
Wystarczy spojrzec na czlowieka cierpiacego na depresje,
wyglada jak powalony piorunem. Juz sama jego sylwetka jest
charakterystyczna, typowa. Cale cialo nieprawdopodobnie
naprezone, z napietymi miesniami, a jednoczesnie zlamane,
w kazdym badz razie wyraznie pochylone do ziemi. Jakby jakas
niewidzialna sila napierala na niego z zewnatrz, jakby odczuwal
nie dajacy sie zniwelowac nacisk, ktory przygniata, przegina,
a niekiedy lamie. Zdarza sie, ze presja jest silniejsza niz
wewnetrzny opor i trzeba jej sie poddac, nie mozna jej zniesc.
Chyba mam racje. Wystarczy przyjrzec sie etymologii slowa
depresja. Sama nazwa mowi za siebie. Przymus, nacisk,
przygniatanie. Ta choroba jest dokladnie tym.
Inne objawy sa tez znamienne, jasno okreslone. Teraz ja
moge udzielic porady. Moze moje swiadectwo trafi do kogos
zagubionego w depresyjnym bolu i pomoze mu zrozumiec, co sie
z nim wlasciwie dzieje.
Jesli od pewnego czasu, powiedzmy od paru tygodni,
zaobserwowales u siebie dokuczliwa bezsennosc, nagly brak
apetytu z seksualnymi apetytami wlacznie, tracisz wyraznie na
wadze, z niechecia i obrzydzeniem krzyzujesz rano spojrzenie ze
swoim odbiciem w lustrze, czujesz sie niepotrzebny,
nieprzydatny i dotad superman teraz nagle robisz sie
smiertelnie zmeczony, bez checi do zycia, to wiesz, co ci
powiem? Zle jest z toba, bardzo zle.
Nie oszukuj sie, ze to przejsciowe. Nie bagatelizuj
objawow, a przede wszystkim nie licz, ze ustapia z czasem same.
Nie zwlekaj, biegnij do najblizszego psychiatry, gdyz depresja
jak ciezka, lepka wulkaniczna lawa siegnela rowniez po ciebie.
Tyle ze jesli jestes juz chory, to nawet nie zdajesz sobie
sprawy z autentycznego zagrozenia. Nie jestes w stanie sie
obserwowac, a co dopiero mowic o wyciagnieciu konstruktywnych
wnioskow czy podjeciu decyzji o ucieczce, ratunku. Stoisz
oglupialy, pusty i bezwolny i tylko z przeogromnym lekiem
czekasz az nieuchronnie przelewajaca sie magma zaleje cie
definitywnie, a wtedy skoncza sie wszystkie twoje cierpienia.
Niekiedy nie wytrzymujesz tego przepelnionego nieludzkim
strachem oczekiwania na najgorsze, poddajesz sie i zdobywajac
sie jeszcze na ostatni wysilek woli, zadajesz gwalt wlasnej
egzystencji. Unicestwiasz przerazajace oczekiwanie,
unicestwiasz niezmierzony bol. Bo potem jest juz tylko pustka
i nicosc. I ty na to liczysz. To dla ciebie obietnica,
wyzwolenie sie, ostateczna ucieczka.
Tylko ze najczesciej okazujemy sie za slabi, aby sie
zabic. I znow wracamy do przymusu, gdyz bedac jednoczesnie
absolutnie niezdolnymi do zycia, jestesmy skazani na jego
kontynuowanie, co mozna porownac z przejsciem czyscca na ziemi.
Nie dosc, ze banalne jest to porownanie, to jeszcze
zdecydowanie za slabe. Zyjac pograzeni w chorobie, jestesmy
skazani na pieklo. I chociaz to tez banalne, nie ma w tym
niestety przesady.
Bardzo bym chciala, aby mi uwierzono, wiecej, zrozumiano.
Koncentruje sie maksymalnie, na ile to tylko mozliwe, aby ta
relacja byla przekonywajaca i jasna. Jestem umotywowana, nawet
moze zbyt mocno, aby opowiedziec wszystko, co wiem o tej
chorobie, ktora fatalnie wykrzywila moje zycie.
Czym przyblizyc zyczliwemu obserwatorowi ten piekielny
koszmar, jaki przezywa osoba cierpiaca na depresje? Jak
moglabym wyczulic na bezmiar bolu i cierpienia, ktore ja
przepelnia bez reszty? To duza odpowiedzialnosc, nie chodzi
przeciez tylko o mnie. Na te chorobe cierpi tysiace ludzi.
Przyjrzyj sie uwaznie, byc moze zagubionych i nieszczesliwych
znajdziesz takze w twoim najblizszym otoczeniu.
Depresja to prawdziwa makabra. Nie bede sie bawila
w wyszukiwanie madrzej brzmiacych slow, przejde juz raczej do
opisania jej znaczacych i jakze przykrych symptomow. Na samo
ich wspomnienie wzdragam sie z niepokoju i zgrozy.
Przede wszystkim bezsennosc. Trzeba przez to przejsc, aby
naprawde zrozumiec, jakim przeklenstwem moga stac sie
najzwyklejsze zaburzenia snu. Czlowiek chory jest kompletnie
wytracony w czasie, a jego sen zupelnie rozregulowany. Jesli
jestes moim towarzyszem niedoli, znasz to rownie dobrze, jak
ja.
Nie mozesz zasnac, bojac sie czekajacych cie koszmarow.
A sa to wierni wrogowie i niezawodnie wracaja do ciebie kazdej
nocy. Nie mozesz ich odtracic ani kazac im odejsc. Poslusznie
za kazdym razem odgrywasz role bohatera-ofiary. Budzisz sie
nagle zlany zimnym potem lub goracymi lzami z nieprzebrzmialym
jeszcze echem wlasnego przerazonego krzyku napierajacego
z ciemnosci. Poczucie zagrozenia jest totalne. Nie odwazysz sie
juz zasnac tej nocy. Skulony i sparalizowany strachem
przysiadziesz na brzegu lozka lub w fotelu, aby bez nadziei
czekac na swit. I znow nie bedziesz sam.
Czarne mysli, irracjonalne leki, blizej nieokreslone zle
przeczucia opadna cie i zagarna w swa otchlan jak przepastne
wzburzone morze, ktore przeraza, a zarazem wciaga. Bedziesz
plakal nad soba, nad zmarnowanym swym zyciem, nad wlasna
bezuzytecznoscia i okrucienstwem losu. I bedzie ci zle
i bedziesz sie bal, nie rozumiejac, co sie z toba dzieje.
Jezeli pijesz, siegniesz wtedy po alkohol, aby sie upic na
umor. Jedyne czego pragniesz, to przestac odczuwac, przestac
myslec, moc zawiesic bolesna egzystencje w pijanej prozni.
Te pelne udreki noce, to tylko zaledwie jedna strona
medalu, gdyz po nocy nieuchronnie nadchodzi przeciez dzien.
Ludzie zdrowi, wypoczeci i pelni swiezej energii z mniejszym
lub wiekszym zapalem rzucaja sie aktywnie w wir zycia. Borykaja
sie mozolnie, aczkolwiek dzielnie, z trudnosciami, czerpia z
niego nadarzajace sie przyjemnosci. Tak zyja ludzie zdrowi, nie
ty.
Ty wstajesz rano, sam nie wiesz po co. Przed toba dzien,
ktory zapowiada sie beznadziejnie pusty. Czujesz sie jak
wypluty kapec, zmeczony i rozgoryczony. Zadania, ktore cie
czekaja napawaja cie niechecia i trwoga, gdyz i tak nie czujesz
sily, by robic cokolwiek.
Depresja jako gleboki bol zycia. Gdzies zaslyszalam to
mocne i jakze adekwatne okreslenie. Kompletna pustka
i bezsilnosc. Nieludzki wprost wysilek, aby ciagnac,
kontynuowac. Boli cie dusza, tak to odczuwasz i nie potrafisz
nawet poskarzyc sie, opisac jak to jest. Zreszta mowienie tez
boli, gdy jest sie pograzonym w cierpieniu. Wiesz jedynie, ze
na nic nie masz checi, jestes zmeczony zyciem, wstawaniem co
rano po nic i bez sensu. Nic ci nie wychodzi, nie potrafisz
skoncentrowac sie nad niczym. Dajesz za wygrana, zarzucasz
wszystko, co robiles, chowasz sie gdzies w kacie, placzac ze
strachu, bezsilnosci i zalu. Odciety od wszystkiego, co dzieje
sie wokol, pozostajesz jak drewniany manekin martwy i obojetny.
Uciekasz w samotnosc, zamykasz sie w sobie. Boisz sie, bardzo
sie boisz: wojny nuklearnej, ulicznego wypadku, rozdzwonionego
telefonu i pukania do drzwi. Teraz juz nie dopuscisz do siebie
nikogo. Czujac sie podle i bardzo samotnie, siegasz po prochy,
nie wierzac nawet, aby mogly ci pomoc lub po butelke, aby zalac
robaka. Wiesz, ze to jest nierozsadne i naganne, co robisz, ze
tylko znow okazujesz swa slabosc. Wzmaga sie poczucie winy.
Poczucie winy cie nie opuszcza. Maltretowalo cie w nocy,
musisz sie z nim zmierzyc rowniez za dnia. Samooskarzeniom
graniczacym z masochizmem nie ma konca. Przekonujesz sam
siebie, jakim to jestes wyrzutkiem, punktujesz wszystkie wlasne
bledy i wady, roztrzasasz bez konca cale tkwiace w tobie lub
tylko wyimaginowane zlo. I kiedy juz sam siebie nareszcie
przekonasz, ze jestes kompletnym zerem, stracencem lub
psychopata, w kazdym razie ze wszystkich najgorszy, zaczynasz
traktowac cierpienie, ktore odczuwasz jako sprawiedliwa kare za
grzechy, jako zasluzony tak zwany dopust Bozy.
Uwierzysz w to gleboko, bedziesz tak myslal z pelnym
przekonaniem. Wtedy dopiero staniesz na pozycji naprawde
straconej, gdyz nikt i nic przy takim nastawieniu nie bedzie
w stanie ci pomoc.
Zreszta ty nie zwrocisz sie do nikogo o pomoc. Czujesz, ze
sie topisz, ale pozostajac calkowicie bierny i obojetny wobec
grozacego ci niebezpieczenstwa, nawet nie wyciagniesz reki
w poszukiwaniu jakiegos punktu zaczepienia, ratunku. Tak jakbys
wlasciwie sam chcial zejsc w najglebsza otchlan bez powrotu.
Dlatego tez, jesli raz jeszcze uslyszysz popularne powiedzenie
o tonacym, ktory brzytwy sie chwyta, mozesz byc pewny, ze ten
nieszczesnik jest na pewno zrownowazony psychicznie, o depresji
pewnie nawet nie slyszal, bo inaczej bez walki, a nawet
z uczuciem ulgi poszedlby na dno jak ty.
Tak wiec niedoszly topielec, wewnetrznie martwy, pusty jak
ta deska targana przez wzburzone fale, ktorej morze nie chce
jednak pochlonac, szarpiesz sie sam z daleka od ladu. Jestes
samotny, odizolowany, odciety. Moze i wysylasz jakies sygnaly
wolajace o wspolczucie, zrozumienie i pomoc, lecz otoczenie,
nawet twoi najblizsi nie sa w stanie zrozumiec, co sie z toba
wlasciwie dzieje.
Sadzac, ze to dla twojego dobra, staraja sie toba
wstrzasnac, zmobilizowac cie, apelujac, abys wzial sie w garsc.
Wskazuja na absurd twojej bezpodstawnej rozpaczy, przekonujac,
ze ci niczego przeciez nie brakuje, przypominajac, ze masz
dwojke jakze udanych dzieci. Przyznajesz im racje, kochasz
ponad wszystko swoja parke, tyle ze to nie ma nic wspolnego
z wisielczymi uczuciami, ktore zagarnely juz toba bez reszty.
Jednak dzieci niestety w tym wszystkim tkwia. Cierpliwosc,
bezkrytyczna wyrozumialosc i milosc pomieszana z czujnym,
przeogromnym niepokojem o ciebie jakie ci okazuja, sprawiaja,
ze czujesz sie jeszcze gorzej i coraz trudniej znosisz nawet
ich obecnosc. Chociaz wiesz, ze to niesprawiedliwe, nic nie
mozesz zmienic. Zdajesz sobie sprawe, ze zadajesz im bol i ta
swiadomosc tylko jeszcze bardziej zaostrza poczucie winy.
Wszystko jest troche prostsze, gdy jestes sam. Znow popijasz,
bierzesz prochy. Za wszelka cene chcesz zasnac, oczywiscie bez
kolacji i wieczornej toalety.
Nie tylko rutynowe zajecia zycia codziennego takie jak
ubieranie sie, jedzenie, mycie, dotad oczywiste, wrecz
niezbedne, nagle i kompletnie stracily wszelki sens. Cale twoje
nastawienie filozoficzno-egzystencjonalne odwoluje sie do
ewidentnego absurdu. Akt narodzin konfrontujesz z pogrzebem,
nie rozumiesz po co choremu w ogole sie leczyc, jesli i tak
wczesniej czy pozniej musi umrzec. Zycie stracilo sens.
Pograzasz sie w beznadziei.
I nie wyjdziesz z niej sam, gdyz z tej choroby nie da sie
wyjsc samemu. Nie jest to kwestia silnej, nawet zelaznej woli.
Niezbedna jest fachowa pomoc medyczna, lecz ty o tym nie chcesz
nic wiedziec lub naprawde nie wiesz.
Znikad nie widzisz dla siebie ratunku. A madry
i niezadufany w sobie profesor psychiatrii powie, a wlasciwie
poskarzy sie, ze jest naprawde niezmiernie ciezko uzdrowic,
uratowac chorego, ktory juz w nic nie wierzy. I bedzie mial
racje.
Nic do ciebie nie dociera. Nie jestes zdolny do jasnego
rozumowania. Zadne racje nie sa cie w stanie przekonac. Dlatego
madry lekarz nie bedzie z toba dyskutowal ani cie do
czegokolwiek namawial. Bedzie cie leczyl i tylko sluchal. On
jest madry i wie, ze zyjac pod znakiem bolu i cierpienia,
odbierasz swiat w sposob zdeformowany pesymizmem, destrukcja.
Totalne zaburzenie percepcji wszelkich docierajacych do
ciebie informacji sprawia, ze terazniejszosc jest
zdekomponowana, znieksztalcona, a wskutek paralizujacego leku
i uczucia zagrozenia nie jestes w stanie myslec o przyszlosci.
Stoisz przed krzywym zwierciadlem.
Widziales takie w wesolym miasteczku. Tyle ze teraz
wypaczone odbicie, ktore do ciebie dociera nie smieszy. Wprost
przeciwnie, napawa obrzydzeniem i lekiem. Wpatrujac sie w nie,
nie rozumiesz, nie rozpoznajesz juz niczego. Ogarnia cie
obezwladniajacy zamet. Wszystko jest koslawe, wyolbrzymione
i w swej deformacji koszmarne. Kazde smutne wydarzenie jest dla
ciebie prawdziwym koncem swiata, najmniejsze niepowodzenie
urasta do rangi porazki, nieprzychylna uwage na swoj temat
utozsamiasz natychmiast z odtraceniem. Jedno wielkie poplatanie
z pomieszaniem.
Mylisz smutek z tragedia, przykrosc z katastrofa, krytyke
bliznich z potepieniem. Koszmarny jest obraz, przed ktorym
stoisz. Bezlitosne jest lustro, ktore tak deformuje,
znieksztalca. Nie wpatruj sie w nie dluzej. Nie pozwol, aby cie
zniszczyl ten odpustowy rekwizyt. Nie czekaj. Zniszcz je,
rozbij na najdrobniejsze kawalki lub chociaz odwroc sie
i odejdz.
Niestety. Ja wiem, nie mozesz tego zrobic. To krzywe
zwierciadlo, o ktorym mowie i ktore cie zgubi, jest w tobie...
* * * * * * *
Jeszcze mi tylko brakowalo, jakby tego wszystkiego nie
bylo az nadto, konfliktow z innymi pacjentami. A bylo to tak.
Dzisiaj podczas ogladania telewizji, a raczej wyrwanych
skrawkow przypadkowych programow, atak "Boksera-Proroka"
skierowal sie na mnie. Nieopatrznie. Skad mogl wiedziec, ze ja
tez jestem podminowana i agresywna jak rzadko.
Wpadl do sali jak wariat, kopnal z marszu maly podreczny
stoliczek. Posypaly sie niedopalki i suszone kwiatki. Szukajac
dla siebie miejsca, choc bylo jeszcze kilka wolnych krzesel,
przesadzal roznych chorych, doslownie ich przetasowal. Bylo to
zlosliwe wygryzanie, prowokacyjne wysadzanie z siodla. Taki
mial widac kaprys, chociaz potrzebe wlasciwego usytuowania
przed ekranem uzasadnial swoim ciezko uposledzonym wzrokiem,
powolujac sie na opinie nic zreszta wedlug niego niewartych
tutejszych lekarzy.
Pacjenci oczywiscie bez najmniejszego szemrania zabierali
swe tylki z zajetych siedzen, a co bardziej gorliwi, nawet
jeszcze nie nagabywani podnosili sie za wczasu sami, na wypadek
gdyby ich miejsce rowniez sie "Bokserowi" spodobalo. Zrobilo
sie niezle zamieszanie. Ja siedzialam troche z boku.
Usadowiwszy sie wreszcie, nowo przybyly telewidz
postanowil zaprezentowac ogolowi wlasna wersje programu.
Elokwentnie i z wigorem komentowal wszystko, co dzialo sie na
ekranie. Dorzucal wlasne interpretacje i konkluzje, a swoje
wywody wspomagal urozmaiconym pantomimicznym pokazem. Gadal
troche po francusku, troche po swojemu, ale za to bez przerwy.
Wlasnie zamierzalam opuscic sale, gdy niespodziewanie
zwrocil sie do mnie. Tracil obcesowo moj lokiec, nie tyle
proszac, co zadajac, abym dala mu papierosa.
Normalnie obczestowuje nikotynowa uzywka wszystkich
potrzebujacych i to bez najmniejszego oporu. Chetnie
i z naturalnym wyrozumieniem. Sama nie wiem, co teraz we mnie
wstapilo. Ostentacyjnie wciskajac pelna paczke w kieszen
szlafroka, "Bokserowi" odmowilam. Tego sie nie spodziewal.
Na krotka chwile zamarl w tepym zaskoczeniu, po czym jak
nieostroznie odbezpieczony granat gwaltownie wybuchnal.
Zaczynala sie jego permanentna, cowieczorna i nieunikniona
eksplozja. Tyle ze tym razem ja bylam jej podmiotem.
Z poczatku, gdy tylko mnie okrutnie wyzywal, siedzialam
nadal spokojnie w fotelu, proszac go jedynie, aby sie
przymknal, przestal sie nade mna slinic i najlepiej jakby
w ogole zabral stad swoj obmierzly pysk. Ciagle bylam grzeczna.
Dopiero jak sie do mnie poderwal, nastepujac mi niemal na
kapcie i uruchomil mi nad glowa mlynek tych swoich poteznych
bokserskich lapsk, juz bez ociagania podnioslam sie i ja.
Wzbierajacy gniew doslownie mnie ogluszyl, swojego
przeciwnika widzialam jak przez mgle. Puszczajac wodze tak
zszarpanym ostatnio nerwom, dajac nareszcie upust calej
nagromadzonej agresji, pozwolilam sie poniesc rozsadzajacym
mnie emocjom. Jak za sprawa kropli, ktora przebrala miare,
wylazlo, wywalilo sie wszystko. Przemowily zal i rozczarowanie,
rozgoryczenie, niepokoj i zbyt dlugo tlumiony bunt. Najmniej
chodzilo o biednego pomylenca z jego nikotynowym glodem. Po
prostu zle trafil, ze stanal na mojej drodze.
A teraz mialam go na wprost siebie z jego zapamietalym
szalem. Szalem, ktory nie tylko prowokowal, ale sie rowniez
udzielal. Poderwalam sie z krzesla i w swojej furii bylam
rownie oblakana jak on.
Rzucilam sie do walki, nie czekajac na rozpoczynajacy
runde gong. Wymachujac rekami na oslep, napieralam na
"Boksera", spychajac go do linek. Trafilam go raz i drugi,
czesciej jednak bombardujac proznie. Uslyszalam trzask rwanego
materialu, pewnie zniszczylam jego sportowy przyodziewek. On
tez musial mnie dosiegnac, gdyz poczulam tepy bol w okolicy
ucha. Jakbym tylko na to czekala, aby sie zapamietac bez
reszty.
Teraz juz szlam na calego, bedac gotowa pasc w tej
nierownej walce z jakby nie bylo "zawodowcem". W najmniejszym
stopniu nie panowalam nad soba, bylam polprzytomna, dygotalam
cala jak w febrze zadna krwi.
Pamietam jeszcze tylko jak mobilizowalam cala swoja pamiec
i wyobraznie, aby przywolac wszystkie najbardziej grubianskie,
najbardziej ordynarne francuskie wyrazenia, jakie kiedykolwiek
obily mi sie o uszy. Przytaczalam je na te okolicznosc bez
pardonu. Klelam tez zdaje sie po polsku. Nie jestem pewna,
bylam jak w transie. Czulam, ze cos sie we mnie zalamalo,
peklo. Nikt nie bylby w stanie mnie powstrzymac, "ocucic".
Dzisiaj ja dawalam swoj popis.
I poskutkowalo. Oslupialy "Bokser" odskoczyl ode mnie.
Jeszcze bardziej wybaluszyl te swoje wytrzeszczale galy.
Pojekiwal, wygladzajac uparcie porwany rekaw koszulki.
Przysiadl spokojnie, jak gdyby nigdy nic, tyle ze juz nawet nie
w fotelu, a w kucki pod sciana na podlodze.
Nic sie nie odzywal, tylko obserwowal mnie spode lba.
Wreszcie nie wytrzymal i zwracajac sie do swiadkow calej sceny,
tego naszego starcia, pytal kto ja jestem, skad sie tu wzielam.
Nikt z zebranych nie byl oczywiscie w stanie zaspokoic
jego ciekawosci. Oni sami o sobie nie wiedzieli za bardzo kim
byli. Za to ja, poprawiajac na sobie z gracja rozchelstany
nieco szlafroczek, silac sie, aby moj glos zabrzmial
autorytatywnie i stanowczo, zaanonsowalam z doza pewnej dumy -
dyrektorka jestem. Dorzucilam jeszcze mimowolnie kilka
niewyszukanych epitetow pod jego adresem, po czym ponownie
z moca wypunktowalam - Pani Dyrektorka.
I tu "Bokser" zwatpil. Zwiesil leb po sobie, zmalal, a po
chwili oswiadczajac wszystkim, ze ma juz dosyc znienawidzonej
francuskiej telewizji, opuscil zbiorowa sale. O ile wiem, tego
wieczoru w zadnym innym miejscu, jesli tak mozna powiedziec -
publicznym, juz sie wiecej tego wieczoru nie pokazal.
Zostalam sama na placu boju. Czulam sie okropnie.
Przepelnial mnie gleboki niesmak i przerazenie wobec wlasnych
niepoczytalnych reakcji.
Jak moglam do tego stopnia stracic kontrole nad soba, tak
sie zapamietac, uniesc? To ci dopiero godnego przeciwnika sobie
znalazlam - nieszczesnika opetanego obledem. Nic juz nie
rozumiem z tego, co mi sie ostatnio przydarza, nie rozpoznaje
wlasnych reakcji i nastawien. Jestem na siebie wsciekla i sama
napawam sie obrzydzeniem. Co sie ze mna dzieje? Przepelnia sie
widac miara mojej wytrzymalosci. Nie zniose tego dluzej. Mam
dosyc, cholernie dosyc.
Nic na to nie poradze, nie moge juz patrzec na osaczajace
mnie na kazdym kroku bledne, niewidzace oczy chorych, sluchac
ich bezsensownego belkotu. Przerazeniem i autentyczna zgroza
napawaja mnie docierajace zewszad na wpol zwierzece odglosy.
Robi mi sie wrecz slabo, gdy widze ich chwiejne,
nieskoordynowane ruchy czy tez ciezko pijany, zataczajacy sie
chod.
Pomijajac nawet takie akcje jak wyzej, tu zawsze cos sie
dzieje. Jeden chodzi nago po korytarzu. Inny sie zanieczyscil
i teraz histerycznie sie smieje. Jeszcze inny blaga, aby go
przytulic. Wczoraj jeden niezadowolony porwal dekoracyjna palme
na strzepy, a potem plakal nad swoim okrucienstwem
w nieboglosy. Ktos tam poturbowal lekarza.
I tak bez konca. Jedna wielka piramida ludzkiego
nieszczescia. A ja sie od tego wszystkiego egoistycznie
odcinam. Nawet wiecej, przeciwstawiam sie i buntuje, chociaz
zawsze sie mialam za osobe wrazliwa i wspolczujaca cierpieniom
bliznich. Widac latwiej sie wspolczuje teoretycznie i na
odleglosc, niz kiedy sie samemu w takim skumulowanym
nieszczesciu tkwi.
Tutejsza okrutna rzeczywistosc przerasta granice mojej
tolerancji, psychicznej wytrzymalosci i zupelnie nie moge sobie
z tym poradzic. Najlepszym dowodem niechlubny epizod, ktory sie
rozegral przed chwila. Juz reaguje, jak oni wszyscy tutaj. To
co bedzie dalej?
Zamiast sie wyleczyc z blahej depresji, skoncze jak
najprawdziwszy czubek. Nie dac sie zwariowac, to przede
wszystkim. Za wszelka cene musze sie bronic. Tylko jak?
Zobojetniec na wszystko, opancerzyc sie twarda skorupa jak
zolw, zapomniec gdzie sie znajduje, najlepiej przestac w ogole
o tym myslec. Slusznie i rozsadnie. Tylko jak to zrobic, tylko
jak?...